ulan2

Historia Sztandarów.

 

W 1936 roku rozszerzono pułkowi nazwę na "26 Pułk Ułanów Wielkopolskich imienia Hetmana Jana Karola Chodkiewicza"

Ten pułku podczas swojego 19-letniego istnienia miał dwa sztandary. Pierwszy został mu wręczony podczas krótkiego pobytu w Poznaniu w przerwie pomiędzy kolejnymi działaniami na froncie.

Jak podano w dziejach pułku "społeczeństwo poznańskie... zawiązało komitet honorowy dla ufundowania pułkowi sztandar. Już 14 września 1920 roku złożyły p.Drwęca, żona prezydenta miasta Poznania i p. Mielżyńska , żona dowódcy pułku, w imieniu komitetu Pań Poznania ufundowany piękny sztandar z naszytymi relikwiami Sw. Teresy z obrazem Matki Boskiej z jednej i Białym Orłem z drugiej strony. Ten znak bojowy wręczył pułkowi dowódca okregu, generał-porucznik Raszewski, po uroczystej Mszy polowej na błoniach Grunwaldzkich".

 

sztandar 1m L sztandar 1.1 p  

Ten sztandar przetrwał II wojnę światową i nadal znajduje się w zbiorach Muzeum Wojska Polskiego.

 

Dzięki staraniom byłego dowódcy pułku, podporucznika rezerwy Ignacego Mielżyńskiego i ochotników pułku, z podchorążymi Amrogowiczem i Gustawem Brezą na czele, pułk otrzymał od swych twórców nowy, przepisowy sztandar, pięknie wykonany, w którego rogach widnieją herb Poznania i orzeł zygmuntowski, jako symbol pochodzenia pułku, oraz herb miasta Brodnica, pod którą pułk otrzymał swój chrzest bojowy.

Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej Stanisław Wojciechowski zarządzeniem z dnia 13 sierpnia 1925 roku zatwierdził wzór lewej strony płachty sztandaru 26 Pułku Ułanów Wielkopolskich.

Sztandar ten wręczył pułkowi w imieniu Prezydenta RP dowódca Okręgu Korpusu IX w Brześciu n/Bugiem, gen.dyw.Józef Rybak w dniu 18 sierpnia 1925 roku.

Jeszcze przez pięć lat po otrzymaniu nowego sztandaru, poprzedni, który towarzyszył pułkowi w walkach z bolszewikami w 1920 roku, pozostał w koszarach w Baranowiczach. Przekazany do Muzeum Wojska w Warszawie 20 października 1930 roku.

Ten nowy sztandar towarzyszył pułkowi w kampanii wrześniowej 1939 roku do 15 września, kiedy to część 26 Pułku Ułanów znalazła się zagrożona otoczeniem przez oddziały niemieckie w pobliżu wsi Gąsów koło Chotyni, nieopodal Gawrolina.

 

sztandar 1925 L SZTANDAR 1925 P.Mjpg

 

St. wachmistrz Stanisław Popiel

Spalenie Sztandaru

                         Był dzień 15 września 1939 roku. Pułk maszerował w kierunku Garwolina.

W miarę zbliżania się do Garwolina marsz stawał się coraz trudniejszy, zator i przemieszanie wozów było tak wielkie, że dowódca pułku, Płk. Dypl. Ludwik Schweizer, polecił zejść z szosy i maszerować równolegle biegnącą droga boczną.

Po osiągnięciu Garwolina stwierdziliśmy, że Garwolin nie istniał. Miasto dopalało się i jedynie szkielety kominów na tle ciemnego nieba przypominały, gdzie stała przed tym chata, a gdzie dom piętrowy. Dymiące tu i ówdzie zgliszcza świadczyły o tak niedawno rozegranej tragedii.

         Z wielkim trudem wydostaliśmy się z miasta i omijając zniszczony most w Leszczynach przez Reducie i Górno, drogą piaszczystą i pełną kamieni, posuwaliśmy się dalej na płd. Wschód.

       Na wysokości Kobylej Woli pułk wyszedł znowu na szosę. Maszerując nią spotkaliśmy w rejonie Ptasznika wielkie pobojowisko zmasakrowanych przez broń pancerną taborów. Widok był straszny. Trupy ludzkie i końskie w rozkładzie, niektóre zmiażdżone przez czołgi. Wozy połamane, jeszcze i parę armat uszkodzonych. Zabraliśmy amunicję piechoty i artylerii oraz armatkę przeciwpancerną.

         Uzupełniwszy amunicję pułk ruszył szosą w kierunku na Ryki. Minął świt, gdy pluton szpicy wszedł do lasu na północ od wsi Gończyce. Odezwały się pojedyncze strzały, które w miarę posuwania stawały się gęstsze, a przysłany goniec zameldował, że patrol niemiecki uciekł przed nami. Dowódca pułku rozkazał spieszyć kolumnę, bateria zajęła stanowisko i ruszyliśmy do natarcia wzdłuż szosy, jednak w miarę posuwania się ogień stawał się gestorzy, poczęły padać pociski artylerii. Po dojściu do skraju lasu ogień zatrzymał nas. Por. Janaszek i 3 ułanów zostało rannych.

         Oceniwszy obsadę Gończyc ponad nasze siły, dowódca pułku kazał zabrać rannych i stopniowo przerwać walkę, poczem wycofać się do koni.

           Opadająca w trakcie tego na pola gęsta, niska mgła, oraz strzelająca do końca nasza bateria pozwoliły na oderwanie się od nieprzyjaciela. Po zejściu z szosy zapadliśmy w laskach Gąsów, na północ od Chotynia. Była godzina 9.00 rano. Po dwunastu godzinach marszu trzeba było nakarmić konie i dać ludziom wypoczynek. Wystawiono ubezpieczenia na wszystkie strony i wysłano 3 patrole z zadaniem rozpoznania następujących kierunków:

     - na Gorczyce przez Chotyń,

     - na Łaskarzew,

     - na Kobylą Wolę.

     Rannych rozmieszczono wśród ludności w Gąsawie.

     Od godz. 11.00 meldowały patrole, mające wgląd na szosę, ruch motocykli i lekkich czołgów w obu kierunkach. Przelatujące samoloty opuszczały się na wschód od szosy i wyskakiwali z nich ludzie. Miejscowa ludność donosiła, że Niemcy od dwóch dni są w Gorczycach Gorczycach mają tam czołgi. Około godz. 13.00 wróciły patrole i zameldowały:

     - ppor. Czarnota obserwował osobiście w Gorczycach czołgi i piechotę,

     - ppor. Chrzanowski stwierdził w Łaskarzewie patrol niemiecki, który zarządził tam wypiek chleba.

     - plut. Szafek obserwował w Kobylej Woli ruch pojazdów mechanicznych na szosie.

Równocześnie na horyzoncie z kierunku Gończyc zaczęli pojawiać się Niemcy. Ludność donosiła o przejściu Wisły przez nieprzyjaciela w Karczewce i Maciejowicach.

       Wszystko to wskazywało niezbicie na to, że jesteśmy okrążeni i lada chwila Niemcy mogą rozpocząć natarcie i uwikłać nas nierówna walkę, której wyniku nie można przewidzieć. Dowódca pułku chciał jednak tego uniknąć postanowił przesunąć się z pułkiem lasami w rejon Dęblina omijając Łaskarzew, jednak był na to przygotowany, że każdej chwili pułk może być uwikłany w walkę.

     W sytuacji, w jakiej znalazła się cała Polska, nie można było wyczekiwać cudu, lecz trzeba było być przygotowanym na to, że trzeba będzie walczyć do ostatniej kropli krwi. I w tej to właśnie sytuacji największą troską dowódcy pułku, oficerów i podoficerów był sztandar pułkowy, który nie mógł wpaść w ręce Niemców. Nie mogliśmy dopuścić do tego, by mógł on kiedyś splugawiony ozdobić muzeum wroga.

     W tej przykrej chwili dowódca pułku, wewnętrznej walce z sobą, jako odpowiedzialny za los sztandaru – podjął decyzję spalenia sztandaru i zakopanie orła.

     Na przekazany przez dowódcę pocztu rozkaz dowódcy pułku, st. wach. Popiel zarządził zbiórkę oficerów i podoficerów.

     Poważna i skupiona stanęła na zbiórce garstka oficerów i podoficerów, stawił się również poczet sztandarowy ze sztandarem. Stanęli po raz ostatni przed tym symbolem honoru żołnierskiego, na który składali przysięgę na wierność Ojczyźnie.

       Dowódca pułku podał komendę „Baczność !” , podszedł do sztandaru i po zdjęciu z niego pokrowca rozwinął, poczem w krótkich słowach przemówił do zebranych, przedstawiając sytuację pułku i swoją decyzję spalenia sztandaru. Te słowa dowódcy – jak grom z jasnego nieba – spadły na obecnych, serca przeszyły szalony ból i łzy stanęły w oczach wszystkich. Tym razem nie towarzyszyły sztandarowi dźwięki marsza pułkowego, ani fanfar, nie zabrzmiała salwa honorowa, ani nie rozjaśnił go błysk płonącego stosu, a tylko przyspieszone bicie serc i łzy.

     Dowódca pułku, trzymając lewą ręką drzewca sztandaru, chwycił prawą ręką lewy górny brzeg płaty sztandaru, silnym targnięciem oderwał go od drzewca i wręczając go st.wachm. Popielcowi rozkazał: „Spalić”. Orła wręczył plut. Józefowi Sokołowskiemu i rozkazał zakopać.

       Jak wyżej wspomniałem – w każdej chwili spodziewaliśmy się natarcia wroga i dlatego pośpiech był konieczny. Nie można też było rozpalić specjalnego ogniska. St. wachm. Popiel z otrzymanym sztandarem udał się do kuchni polowej 3-go szwadronu, gdzie jeszcze palił się ogień i włożył sztandar w palenisko. By szybciej spłonął poruszał go głowienką. Ale sztandar zdawał się opierać zniszczeniu, a złote i srebrne nici, jakimi był haftowany, prężyły się jakby wiły się w męce. Płomienie pochłonęły go wolno.

     Ledwie sztandar zdążył się spalić, zarządzono wycofanie się pułku w lasy na północ od Łaskarzewa.

     Tak przedstawia się sprawa spalenia sztandaru 26 Pułku Ułanów Wielkopolskich im. Jana Karola Chodkiewicza z Baranowicz.

     Tamże porzuciliśmy lance, broń staroświecką, która nie tylko nie dawała żadnej korzyści w walce z nowoczesną bronią, ale wręcz przeszkadzała i utrudniała poruszanie się, szczególnie w terenie pokrytym.

     W czasie, gdy 2-gi szwadron wsiadał na koń i rozpoczął marsz dał się słyszeć warkot motorów na szosie i równocześnie motocykli, skręcili w kierunku naszego lasku. Nasze działko pancerne dało ognia, trafiając jeden z nich, reszta skręciła w bok. Na szosie zakotłowało się i lekkie czołgi z kolumny skręciły półkolem na lasek. Trwało to zaledwie chwilę, ale to wystarczyłoby zaprzodkować działko i zniknąć. W pościgu za nami w laskach, a właściwie po mokrych łąkach, konie okazały się szybsze od motorów.