Dzięki uprzejmości Pana Zbigniewa Stanka wnuka Bronisława Ziomka udostępniamy Państwu poniższe nagranie z 1981 roku "wspomnienia z września 1939 roku"
Biografia
Bronisław Ziomek - mój Tato urodził się 5.IX.1913 r. w Chojniku w
powiecie tarnowskim. Po dwóch latach rodzina na stałe przeniosła się do Brzostku w
dawnym powiecie jasielskim. W 1934 lub 35 r. Tato został powołany do służby
wojskowej, którą odbywał początkowo w 27 pułku ułanów w Nieświeżu a potem w
Baranowiczach w 26 pułku wchodzącym w skład Nowogródzkiej Brygady Kawalerii. Po
ukończeniu służby zasadniczej pozostał w wojsku, gdzie ukończył szkołę podoficerów
zawodowych.
Z Nowogródzką Brygadą kawalerii przebył drogę wojenną od Mławy aż po
Sambor. Po wielu walkach i rozproszeniu się wojska, został zatrzymany przez sowietów i
osadzony w obozie skąd razem z kolegą z pułku zorganizował udaną ucieczkę.
Początkowo ukrywali się w lasach, ponieważ każde wyjście oznaczało nową niewolę lub
śmierć. Głodni, brudni i wykończeni uznali w końcu, Ŝe niech się dzieje, co chce i weszli
do domu nieopodal lasu. Mieli szczęście, ponieważ trafili na jedyny polski dom w wiosce
zamieszkanej przez Ukraińców. Nauczycielka Polka dała im jeść oraz stare ubrania,
motykę i koszyk i tak przedzierali się dalej. Przez rzekę San przedostali się na niemiecką
stronę okupacyjną. Do domu Tato dotarł w połowie października 39r.
W czasie wojny 20.VI.1944 r. Niemcy dokonali pacyfikacji Brzostku.
Zamordowali na miejscu 8 osób oraz aresztowali, wielu mężczyzn podejrzewanych o
konspirację w tym mojego Tatę. Aresztowanych torturowali w więzieniu gestapo w Jaśle.
Nad ranem wieźli ich skutych parami na przesłuchania. Codziennie o 18:00 odczytywali
nowe wyroki śmierci, po czym rozstrzeliwali skazanych w Bierówce i Iwoniczu. W samej
Bierówce na cmentarzu lasy około 5 tys. straconych. Tato miał złamany nos i odbite
nerki. Z więzienia gestapo wydostał się dzięki współpracującemu z AK granatowemu
policjantowi Szymale z brzosteckiego posterunku. Od tego czasu ukrywał się i nocował
w polach, zbożu i wiklinie nad rzeką. Po wysiedleniu Brzostka przez Niemców we
wrześniu 1944r powróciliśmy do ogołoconego i zdewastowanego mieszkania w styczniu
1945r.
Po wojnie przyszło nowe prześladowanie. Jeszcze podczas okupacji Tato
prowadził sklep towarów mieszanych. Dwukrotnie Niemcy zarekwirowali cały towar. Po
wojnie w ramach likwidacji prywatnej inicjatywy nakładano straszliwe domiary i
poborca zajmował wszystko, co jeszcze w domu po wysiedleniu się znalazło. Po
likwidacji sklepu na krótko znalazł pracę w sklepie Gminnej Spółdzielni GS. Wszelkie
próby pracy kończyły się zwolnieniem po około dwóch tygodniach. Były to dla nas
bardzo trudne czasy. Przez jakiś czas pracował w Biurze Plantacyjnym w Jaśle. W latach
70-tych i 80-tych pracował w sklepie elektrycznym GS Brzostek. W tamtych trudnych
czasach załamał się, ale wyszedł z tego. Powtarzał mi, że powinnam tak postępować,
żebym nie wstydziła się tego, co robię.
Tato zmarł po ciężkich cierpieniach 15.VIII.1985 w dniu Święta Wojska
Polskiego. W trakcie jego choroby do swojej rodziny w Brzostku przyjechał z USA Józef
Dziedzic - przyjaciel z wojska i Nowogródzkiej Brygady. Codziennie go odwiedzał,
rozmawiali a gdy wychodził to płakał. Jego droga Życiowa była piękna. Przedostał się na
zachód i był w ochronie gen. Sikorskiego. Opowiadał, że nie wszystko, co robił generał
podobało mu się.
Tato często wspominał gen. Władysława Andersa jako wspaniałego
dowódcę. Po wojnie w każdą rocznice bitwy pod Monte Casino słuchaliśmy
przemówienia Generała do Polaków z radia Londyn i wszyscy płakaliśmy. Jako
uczennica powątpiewałam, że Generał mógł tyle tysięcy Polaków wyprowadzić z Rosji,
do czasu, gdy w 1981r. przeczytałam biografię zakazanego wtedy jeszcze „Bez ostatniego
rozdziału".
Bezpośrednim dowódcą Taty był major Włodzimierz Budarkiewicz. W
czasie okupacji Tato spotkał go w Krakowie. Po wielu latach Pan Major napisał list do
Taty i odwiedził go w Brzostku. Pamiętam wspomnienia Pani Budarkiewiczowej jak
wraz z matką i małą córeczką zostały zesłane na Sybir. Opowiadała, że jej mama przed
śmiercią na nieludzkiej ziemi chciała zobaczyć choćby szczyptę masła. Nie doczekała
się. Odwiedziliśmy Pana Majora w Nowym Targu, gdzie opowiadał nam o działalności w
partyzantce.
Tato przez całe Życie wspominał najprzyjemniejsze przedwojenne
wojskowe lata. Sama mając zajęcia w Studium Wojskowym Akademii Medycznej przez
5 lat nie mogłam zrozumieć jak można kochać wojsko - były to lata 60-te. Obecnie to
rozumię.
Pamiętam, że Tato pisał listy do oficerów, ale nie pamiętam rang Panów
Jarząbkiewicza w Poznaniu i Prymusa - chyba w Gdańsku. Przesyłam fotografie
kawalerzystów z albumu Taty. Może ktoś rozpozna swoich krewnych i napisze kilka
słów o nich. Czas zatarł wiele zdarzeń, pozostały Żołnierskie piosenki. Jeśli coś z
opisanych zdarzeń mylę, proszę wybaczyć.
Danuta Stanek
Jasło, 22.04.2012
List Pana Zbyszka Stanka z dnia 22.11.2012 r. - Dotyczy korespondencji miedzy rodziną pułkową.
Dzień Dobry!
Wspomnienia por. Malawskiego są bardzo ciekawe. Podobnie to, co pisze Pani Katarzyna a szczególnie znajomo brzmi fragment "Siedział często po pracy w fotelu patrząc przed siebie i bębniąc palcami w poręcz ". Doskonale pamiętam, że to samo robił mój dziadek Bronisław każdego dnia w pracy i po pracy. W latach 70/80-tych pracował jako ekspedient w sklepie elektrycznym w Brzostku i chodziłem do niego po szkole każdego dnia. Siedział patrząc w okno obok włączonego radia i bębnił palcami w długą ladę sklepową. Po pracy siedział w domu w kuchni i dalej bębnił palcami w stół i czasem do tego coś śpiewał np. "Nie chcą konie bobu..." itp. Babcia złościła się i mówiła - skończ to bębnienie, nic tylko bębnienie i bębnienie.
Podobnie też "miał w sobie coś z wojskowego drylu". Często siedziałem obok niego i liczyłem mu rachunki sklepowe albo czytałem mu gazetę "Dziennik Polski". Tak zarobiłem pierwsze pieniądze kiedy pomyliłem się w nagłówku i przeczytałem "VII plenum obrabowało w Warszawie" zamiast "obradowało". Podskoczył z krzesła i krzyknął - dobrze czytasz ! - po czym wręczył mi banknot. Ze względu na dryl unikałem odrabiania lekcji w sklepie. Pamiętam do dziś tekst z elementarza "Inka lubi cukierki. Zawsze sama kupuje je w sklepie...", który kazał mi czytać tak długo aż przeczytałem bez jednego zająknięcia się i następnego dnia w szkole "przeczytałem" bez otwierania książki.
Szorstki nigdy nie był a raczej bardzo wesoły i dowcipny. Uwielbiały go dzieci i zawsze pełno ich było. Rodzice byli mniej zachwyceni niektórymi dowcipami np. nauką przeklinania - za każde bardziej krzepkie słowo była nagroda - nakrętka M5. Niektóre dowcipy były z klasą. Kiedyś do sklepu wchodzi młody człowiek i prosi o żarówkę. Dziadek z uśmiechem rozkłada ręce i mówi - bardzo mi przykro, ale nie ma. W tym samym czasie do sklepu wchodzą dwie staruszki i również proszą o żarówkę. Dziadek z jeszcze większym uśmiechem sięga pod ladę, podaje żarówkę i mówi - dla pięknych Pań towar zawsze się znajdzie. Innym razem zapytałem go, dlaczego trąbi autem za każdym razem, kiedy mija budynek urzędu gimny. Odpowiedział, że po to żeby wszyscy wiedzieli, że Pan Ziomek właśnie wrócił. Przed jakimś świętem przyszli ludzie z urzędu po drugiej stronie rynku i powiedzieli, że przy drzwiach mają wisieć dwie flagi tzn. bialo-czerwona i czerwona a nie dwie bialo-czerwone. Dziadek wysłuchał ich grzecznie po czym zamiast flagi czerwonej zawiesił flagę ... zieloną tłumacząc, że gmina jest rolnicza i będzie lepiej pasować. Kolega kiedyś zapytał mnie, dlaczego kiedy czyszczę buty to biorę zamach szczotką od ucha do ucha. Odpowiedziałem, że tak mi pokazał dziadek i do tego czasem spluwał dla większego połysku. Nie tolerował ludzi w ubłoconych butach. Kiedy miał ochotę na rosół, to brał kamień i "podkulawiał" na podwórku kurę tak by babcia tego nie widziała. Żeby nie łamać postu w piątek brał kiełbasę i wychodził na zewnątrz mówiąc, że post nie obowiązuje tych, którzy są w podróży poza domem. Pytał czy chcę herbaty a kiedy odpowiadałem, że tak to dodawał - to zrób sobie i mi. Miał doskonały sposób na pozbycie się gości powiedzeniem - chodźmy spać, bo goście chcą juź iść do domu.
Można by tak jeszcze długo, bo to byli często ludzie bardzo, bardzo wymagający ale z fantazja i fasonem i miło się to wszystko wspomina. Mam nadzieję, że i Wam udaje się kontynuować dobrą tradycję fantazji i fasonu.
Pozdrawiam serdecznie
Zbyszek