ulan2

 

rtm. Tomasz Kucharski

 

 

Tomek4 copy 1 1

Wszelkie materiały pozyskaliśmy od wnuka rotmistrza Tomasza Kucharskiego Pana Jana Rusiaka

 

26 Pułk Ułanów

Szwadron Gospodarczy w okresie II Wojny Światowej

Wspomnienia dowódcy Szwadronu rtm. Tomasza Kucharskiego

 

26 Pułk Ułanów

Szwadron Gospodarczy w okresie II Wojny Światowej

Wspomnienia dowódcy Szwadronu rtm. Tomasza Kucharskiego

Z chwilą rozpoczęcia działań wojennych w dniu 1 września 1939 r. dowodziłem szwadronem gospodarczym 26 Pułku Ułanów.

Pułk zajmował pozycję obronną w okolicy Lidzbarka w rejonie Mławy. Szwadron gospodarczy / tabor pułkowy / którym dowodziłem, był ukryty w m. Zieluń. Tabory pułkowe były dość daleko od pierwszej linii obronnej. Otrzymałem rozkazy, które dotyczyły tylko szwadronu gospodarczego.

W dniu 4 września z Dowództwa Pułku otrzymałem rozkaz odwrotu szwadronu drogą m. Lubowidz, Żuromin, Sierpc, Płock / po stronie południowej rzeki Wisły/ i zatrzymania się w lasach m. Gąbino. Koło Gąbina nawiązałem łączność z pułkiem.

W dniu 6 września otrzymałem rozkaz dalszego odwrotu drogą na Senniki, Łowicz, Sochaczew przez puszczę Kampinoską.

W lasach na południe od Kazunia, przez dwa dni 7 i 8 września – czekaliśmy na przemarsz przez most na Wiśle do Modlina z powodu dużego zakorytowania na moście.

W dniu 9 września zezwolono naszej brygadzie na przejście przez most do Modlina ,a następnie do Rembertowa i do lasów Świdra.

W lasach tych umieściłem tabor pułowy. Do dnia 13 września Szwadron Gospodarczy nie otrzymał żadnych rozkazów.

W tym dniu rano spotkałem rtm. Stelmaszewskiego – kwatermistrza 26 Pułku Ułanów i udaliśmy się do dowództwa pułku. Tam już pułku nie zastaliśmy. W nocy z 12 na 13 września, pułk nie zostawiwszy żadnych rozkazów, zabrał lekki tabor bojowy pozostawiając tabor ciężki i odmaszerował.

Byłem bardzo rozczarowany, czułem wielki żal do dowództwa, że nas tak pozostawiono. Niezwłocznie wyciągnąłem kolumnę taborową i w ukryciu, lasami, po piaszczystym terenie, starałem się jak najszybciej dostać do drogi głównej na Lublin i dołączyć do pułku. W tym czasie usłyszeliśmy strzelaninę z armat i broni maszynowej.

Zatrzymałem tabor i razem z rotmistrzem Stelmaszewskim i kilkoma ułanami dopadliśmy skraju lasu. Sytuacja była krytyczna. Tabory 27 Pułku Ułanów, które nas wyprzedzały na głównej drodze – zostały napadnięte przez niemieckie czołgi z kierunku Dęblina. Na czele kolumny czołgi pozabijały konie, powywracały wozy, a część wozów zawracała i uciekała do tyłu. Kolumnę taborową naszego pułku będącą w ukryciu zawróciłem i skierowałem lasami w stronę Warszawy. Niemieckie czołgi nie doszły daleko, ponieważ na głównej drodze Warszawa – Dęblin stała nasza ciężka artyleria, która ogniem zmusiła czołgi do odwrotu.

Około 15 września doprowadziłem kolumnę taborową do Warszawy, przez Wisłę dojechaliśmy mostem Poniatowskiego. Trzeba było bardzo ostrożnie i po woli jechać, ponieważ jezdnia mostu była cała podziurawiona po bombardowaniach. W Warszawie widok był tragiczny – na ulicach leżały trupy ludzi i koni. W Alejach Ujazdowskich pełno było ustawionych pod drzewami i domami taborów. Tabor naszego pułku ustawiłem w Łazienkach w ukryciu pod drzewami.

Rotmistrz Stelmaszewski zaraz pojechał do Komendy Garnizonu zameldować o przybyciu taboru do Warszawy. Ja pozostałem przy taborach, aby przypilnować porządku nakarmieniu ludzi i koni.

W Komendzie Garnizonu rtm. Stelmaszewski otrzymał rozkaz, abym jutro wyprowadził wszystkie tabory znajdujące się w Parku Łazienkowskim – do puszczy Kampinos, do dyspozycji mjr. Juniewicza z 12 Pułku Ułanów, który był dowódcą zgrupowania Palmiry w m.p. Gajówka w pobliżu Palmir.

Warszawa była bez przerwy bombardowana i ostrzeliwana z ziemi i powietrza. Na szczęście ogień nas ominął, pociski przelatywały nad nami i padały na koszary szwoleżerskie i ulicę Czerniakowską. Wieczorem dnia 16 września wyprowadziłem tabor z płonącej Warszawy. Prowadziłem kolumnę długości ponad 2 km.

Na czele kolumny jechał tabor 26 Pułku Ułanów. Prowadził go mój zastępca chorąży Miara. Ulice Warszawy były zawalone gruzami po bombardowaniach. Krótszą drogą przejechać było w ogóle nie-możliwe. Odnaleźliśmy przejście za Dworcem Towarowym PKP.

Z rur wodociągowych woda wylewała się strumieniem na jezdnię, konie przestraszone nie chciały w tych miejscach przechodzić, musieliśmy przeprowadzać je, aby tabor mógł przejechać. Kiedy jechałem do czoła kolumny, zauważyłem z lewej strony z wyższych pięter domu podawane znaki latarką. Kazałem chor. Miarze zatrzymać tabor, wozy ustawić z prawej strony ulicy pod drzewami i domami, aby je trochę ukryć. Po paru sekundach rozpoczął się niemiecki huraganowy ogień artyleryjski ze wzgórz wschodniej strony Wisły. Ogień trwał bez przerwy około 10 minut, powietrze zrobiło się bardzo gorące, przed nami kotłował się ogień pocisków. Cudem uniknęliśmy katastrofy, byliśmy uratowani od niechybnej śmierci i zniszczenia naszego taboru, gdyż pociski szczęśliwie nas omijały. W czasie przerwy ognia dostaliśmy się do Żoliborza, jednak przy drugiej salwie artyleryjskiej kilka wozów z końca kolumny zostało rozbitych. Z Żoliborza udaliśmy się krótszą drogą do lasu Puszczy Kampinos.

O świcie przeleciał nad nami niemiecki samolot zwiadowczy, który musiał nas zauważyć. W międzyczasie dotarliśmy do lasu. Przez kilka dni samoloty nieprzyjacielskie szukały nas i bombardowały puszczę, ale tabor ukryliśmy w gęstym zagajniku.

W dniu 17 września w godzinach rannych zameldowaliśmy się z rtm. Stelmaszewskim u mjr. Juniewicza. Otrzymaliśmy rozkaz natychmiastowego przystąpienia do organizacji oddziału bojowego. Wyciągnąć z taboru, co się tylko da, a o składzie oddziału natychmiast zameldować.

Mnie wyznaczono dowódcą tego oddziału. Z taboru wyciągnąłem dwa plutony konne, trzy plutony piesze oraz mój poczet konny. Pierwszym plutonom przydzieliłem po 5 wozów taborowych do przewożenia żołnierzy. Otrzymałem rozkaz zajęcia pozycji obronnych na wschodnim skraju lasu na południe m. Palmiry oraz na wysuniętym cyplu lasu w kierunku m. Dziekanówek. Zadaniem moim było nie dopuścić Niemców do lasu, którzy przeprawili się przez Wisłę. Zadanie wykonałem. Niemcy po nieudanej próbie wdarcia się do lasu – wycofali się za Wisłę. Strat nie było. Na pozycji byliśmy całą noc. W dniu 18 września otrzymałem rozkaz przerzucić oddział na północ m. Palmiry, w kierunku m. Czosnków oraz zająć skraj lasu. Po przybyciu na miejsce Niemcy rozpoczęli strzelaninę w czasie, której rozwinąłem swój oddział w szyku bojowym i pieszo, w dwóch rzutach tyralierą i biegiem zajęliśmy pozycję ogniową. Na północnym skraju m. Palmiry z daleka widziałem nasze wojsko i gen. Abrahama z zabandażowaną szyją – był chory lub ranny. W rejonie Palmir były oddziały Wielkopolskiej Brygady Kawalerii, które odrywały się od Niemców i przez puszczę Kampinos przedzierały się do Warszawy. Na pozycji obronnej pozostawaliśmy całą noc. Niemców do lasu nie dopuściliśmy. Dnia 19 września rano otrzymałem rozkaz zlikwidowania obrony i przerzucenia oddziału w zagrożonym kierunku na m. Mołocice oraz zajęcia skraju lasu. Zostałem wzmocniony 2 ckm na taczankach. Po zajęciu pozycji wywiązała się strzelanina. Czołgi Niemieckie znajdujące się w m. Mołocice strzelały na drogę i las.

Pod wieczór strzelanina ustała, a czołgi wycofały się z Mołocic. W obronie byliśmy przez całą noc. W dniu 20 września po południu otrzymałem rozkaz odesłać 2 ckm na taczankach do zgrupowania Palmiry, przerzucić oddział na zachodni skraj lasu i zameldować się w gajówce w sztabie armii gen. Kutrzeby. Przez cały czas ogień niemieckiej artylerii pokrywał drogę i zachodni skraj lasu. Oddział ze względu na bezpieczeństwo pozostawiłem w głębi lasu. Zabrałem ze sobą poczet i gońców z każdego plutonu i udałem się pieszo do dowództwa Sztabu Armii gen. Kutrzeby.

Tam zameldowałem do dyspozycji swoje przybycie. Oprócz gen. Kutrzeby byli jeszcze dwaj pułkownicy / nazwisk nie pamiętam /. Jeden na wstępie powiedział do mnie: „Słyszy pan jak niemiecka artyleria ogniem nas bardzo nęka. Proszę tam pomaszerować, zaskoczyć i zlikwidować".

Słysząc to drugi pułkownik powiedział: Nie wysyłaj Go tam bo nie dojdzie, przez groblę nie przepuszczą, a żeby okrążać bagna trzeba przejść około 30 km. Noc ciemna, zabłądzi i stracimy oddział. Proszę zająć pozycję obronną okrakiem drogi i nie dopuścić Niemców przez groblę. Po przejściu naszych ostatnich taborów obronę zlikwidować i wracać do poprzedniego zadania".

Z uwagi na to, że bez przerwy nieprzyjacielski ogień artylerii ostrzeliwał skraj lasu i drogę, pozycję obronną wybrałem przed lasem w odległości około 200 m. Na pierwszą linię obrony wysłałem dwa plutony piesze, a w obwodzie trzymałem resztę oddziału. W dniu 21 września o świcie po przejściu ostatnich wozów taboru armii, zlikwidowałem obronę, zebrałem oddział i pomaszerowałem w kierunku Mołocic. Zaraz też wysłałem gońca z meldunkiem o wykonaniu zadania do Dowództwa Zgrupowania „Palmiry".

Wieczorem wysłałem drugiego gońca, ale obaj do mnie już nie wrócili. W dniu 22 września postanowiłem osobiście nawiązać łączność z Dowództwem. Pozostawiłem pluton na placówce, a z resztą oddziału wyruszyłem. Po drodze napotkałem tabory, które były w zagajniku. Tam spotkałem rtm. Stelmaszewskiego. Oddział swój zostawiłem przy taborach i razem z nim udaliśmy się do mjr. Juniewicza – d-cy zgrupowania „Palmiry". Mjr. Juniawicza ani dowództwa już nie było. Od mieszkańców gajówki dowiedzieliśmy się, że w nocy z 21 na 22 września zebrało się dużo wojska i wszyscy pieszo poszli w kierunku Warszawy.

Dowiedziałem się również, że przez cały dzień 21 września Niemcy bombardowali las i gajówkę. Dużo wozów, koni i sprzętu wojskowego pozostawiono w lesie. Będąc w niewoli dowiedziałem się, że mjr Juniewicz do Warszawy nie doszedł – w drodze został zabity. Prawdopodobnie zginął tam również chor. Miara z naszego pułku. Postanowiliśmy z rtm. Stelmaszewskim jeszcze tej nocy z taborem przedostać się do Warszawy. Ustawiliśmy kolumnę w ten sposób, że piesi posuwali się po obydwóch stronach drogi ubezpieczając od czoła, za nimi w małej odległości posuwał się tabor. Przed wieczorem ubezpieczenie zameldowało, że niemiecka artyleria posuwa się w naszym kierunku. Natychmiast wyskoczył pieszy pluton, wywiązała się strzelanina i Niemcy dość szybko wycofali się z pola walki: W czasie strzelaniny straciliśmy kilku podoficerów i ułanów. Z mego oddziału zginął ułan Eugeniusz Żurawski oraz ppor. innego pułku, którego nazwiska nie pamiętam. W nocy z 22 na 23 wrzesień kolumna wyszła z lasu na drogę Modlin – Warszawa. Pod Łomiankami dostaliśmy się w huraganowy ogień niemieckiej artylerii i broni maszynowej, która długimi seriami strzelała „świetlnymi pociskami". Całe przedpole walki stanowiło gęstą zasłonę świecących pocisków. Widok był groźny i zginęło tam wielu żołnierzy. Nad pieszymi i taborem pękały szrapnele i rwały się granaty niszczące wszystko po drodze. W tych warunkach przebić się z taborami było już niemożliwe. Nasi piesi ułani rozbiegli się i ukrywali w terenie. Brak ckm i granatów uniemożliwił prowadzenie dalszego natarcia i obrony. Jak kto mógł starał się na własną rękę przedostać do Warszawy. Przy mnie pozostało kilku ułanów z którymi skierowaliśmy się w stronę lasu. Po drodze spotkałem mjr. Zakrzewskiego Bartłomieja – byłego kwatermistrza 26 pułku ułanów, który dołączył się do nas i razem poszliśmy do lasu. Niemiecka artyleria zaczęła strzelać na las, pociski padały w pobliżu nas. Udaliśmy się w głąb puszczy, którą przeszliśmy wszerz i wzdłuż. Po drodze odwiązywaliśmy konie od drzew i wozów, niszczyliśmy pozostawiony sprzęt wojskowy, aby nie dostał się w ręce Niemców. Musieliśmy być bardzo ostrożni i dobrze się ukrywać, gdyż Niemcy przeprowadzali kilka razy obławę przechodząc puszczę tyralierą w sile około 2 batalionów. Kiedy byliśmy w bagnach i krzakach słyszeliśmy ryki zwierząt, łamanie gałęzi i strzelaninę. Leśna zwierzyna wystraszona pędziła za nami.

Nie było czasu na ucieczkę i trzeba było ukryć się bagnach pod kładką. Mieliśmy szczęście, gdyż przez Niemców nie zostaliśmy zauważeni. Po obławie udaliśmy się do gajówki Pociecha w pobliżu m. Sierakowo i tam ukrywaliśmy się w zagajniku. Od ludności miejscowej nie mieliśmy żadnej pomocy, ponieważ Niemcy grozili śmiercią za udzielanie pomocy żołnierzom. Żywności nie można było dostać – nawet kawałka chleba.

Dnia 1 października dowiedzieliśmy się o kapitulacji Warszawy i Modlina. Nie mieliśmy możliwości dalszego pobytu w lesie. Brak żywności, noce zimne, ziemia pokryta szronem. Mjr. Zakrzewski od kilku dni był ciężko chory i miał dużą gorączkę. Postanowiliśmy niezwłocznie przedostać się do Warszawy. Szliśmy ukrytym terenem. W m. Izabelin pod Warszawą zaskoczył nas Niemiecki samochód z oficerem i podoficerami uzbrojonymi w broń maszynową. Po krótkiej rozmowie zrewidowano nas, zabrano broń i wszystkie rzeczy/mapnik i notatki/ i odprowadzono na punkt zborny do Izabelina, a następnie do Pruszkowa. Mjr. Zakrzewskiego odesłano do szpitala. W Pruszkowie odłączono oficerów i wywieziono do obozu – Oflag XI w Brunświku. Z tamtąd przewieziono mnie do Oflagu w Murnau. W obozie tym spotkałem mjr. Zakrzewskiego.

W niewoli niemieckiej byłem 5,5 lat. W 1945 roku po wyzwoleniu obozu, pierwszym pociągiem wróciłem do Polski.

Rtm Tomasz Kucharski

Tomek6 1 1 1
  Hubertus 1 1   img062 1 1   img063 1 1
     
  Na kortach 1 1     Prawdopodobnie po zawodach strzeleckich 1 1