Wspomnienia o poruczniku Zbigniewie Malawskim
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
Dzięki uprzejmości Pani Katarzyny Drożdż możemy na łamach naszej strony zaprezentować kolejne wspomnienia o żołnierzu 26 pułku ułanów, który do końca był ułanem.
"Bardzo się cieszę, że wspólnie możemy opowiedzieć tę historię.
Każdy ma jakieś nie załatwione sprawy. Ta też była do teraz taka.
Dzięki Wam mogę opowiedzieć o życiu niespełnionym do końca.
O pasjach i marzeniach przerwanych przez wojnę i cały późniejszy bałagan."
Zbigniew Malawski był mężem siostry mojej mamy. Pamiętam, że jako dziecko bałam się go trochę. Raczej szorstki w stosunku do dzieci miał w sobie coś z wojskowego drylu, czego wówczas nie rozumiałam. Skupiony, małomówny. Siedział często po pracy w fotelu patrząc przed siebie i bębniąc palcami w poręcz . Wtedy nie należało mu przeszkadzać. Dużo czytał, żywo interesował się historią i polityką. Ale o tym przekonałam się już później. Jako dziewczynisko nie byłam szczególna jego ulubienicą, choć imponowała mi jego ułańska przeszłość i końska pasja, którą podzielam. Wolał syna przyjaciela. Tak bywa. Nie mam żalu i to ja pamiętam teraz o nim. Pewnie nie zdawał sobie sprawy, że mamy więcej wspólnego niż mu się wydawało.
Urodziła się 13-09-1910 r. w Budyłowie na terenie dzisiejszej Ukrainy. Jego ojciec Mieczysław był nauczycielem, a matka Ludmiła zajmowała się domem.
15-08-1932 rozpoczął służbę wojskową w Szkole Podchorążych Kawalerii w Grudziądzu, która ukończył 15-10-1935 r. w stopniu podporucznika. 16-10-1935 zgodnie z przydziałem rozpoczęła służbę wojskowa w 26 Pułku Ułanów w Baranowiczach, awansują zgodnie z pragmatyką w czwartym roku służby w Pułku tj. 19-03-1939 r. do stopnia porucznika. Służbę w 26 Pułku Ułanów pełnił bez przerwy od 16-10-1935 r. do 28-09-1939 r. tj. do momentu rozwiązania Pułku w kampanii wrześniowej. Łącznie było to 7 lat i 44 dni. Lata okupacji spędził we Lwowie, Warszawie, którą opuścił po Powstaniu i Krakowie. W 1945 r. przybył wraz z owdowiałą w 1942 r. matką i młodszym bratem do Bytomia. Mieszkał potem w Gliwicach i Zabrzu pracując długie lata w Państwowych Zakładach Mięsnych w Zabrzu. Ułożył sobie jakoś życie i szczęśliwie ominęły go represje powojenne, ale na mnie nie sprawiał wrażenia człowieka do końca szczęśliwego. Przerwana kariera wojskowa i późniejsze wydarzenia uniemożliwiły mu bycie żołnierzem, ułanem, uprawianie czynnego jeździectwa. A to zdaje się kochał najbardziej. Zmarł 11-06-1991 r. Potrącił go ze skutkiem śmiertelnym autobus, na pasach kiedy przechodził na zielonym świetle. Prokurator stwierdził potem, że „wtargnął gwałtownie na przejście". Miał 81 lat. Mam nadzieje, że spotkał swoich kolegów tam gdzie jest.
Zbigniew Malawski
Relacja z przebiegu służby w 26.p.ułanów Wlkp. oraz kampanii wrześniowej.
Do 26 pułku uł. wielkopolskich., stacjonujących w Baranowiczach przybyłem z promocji w 1935r. wraz z kolegami: Zbigniewem Janaszkiem i Wackiem Żywieniem.
Dowódcą pułku był pułk.dypl. T.Machalski, który po manewrach odszedł /1935/ a na jego miejsce przyszedł z 4-go ułanów pułk.dypl.L.Szweizer.
Pierwszy przydział dostałem do III-go szwadronu rtm.dypl. T.Kucharskiego.
Następne przydziały to: d-ca plutonu łączności, d-ca plutonu w szw. K.M, – d-ca plutonu w
I-ym szwadronie rtm. Stelmachowskiego, a po mobilizacji, otrzymałem przydział do szwadr.K.M. por.Dutkiewicza.
Po mobilizacji DOK IX. W dniu 23.marca 1939 r. brygada nasza, bez 3-go pułku strzelców konnych, została przerzucona transportem kolejowym w rejon Sierpca, gdzie pułk stanął w dniu 28.marca 1939r.
3-ci psk. Nie został zmobilizowany, ponieważ stacjonował w Wołkowysku tj. na terenie DOK – Grodno.
D-wo brygady - Sierpc
D-wo pułku - Gójsk
Szwad.K.M - Podlesie
Pozostałe szwadrony stały w sąsiednich wsiach, w pobliżu Gójska.
W rejonie Sierpca pułk wraz z całą brygadą, stał do pierwszych dni lipca 1939, a więc ponad 3 miesiące.
W tym czasie odbywały się regularne ćwiczenia, łącznie z ostrym strzelaniem, ponieważ rocznik był młody, służył od listopada 1938 r., a pełne wyszkolenie mógł osiągnąć dopiero w okresie sierpień – wrzesień.
8-go lipca, brygada w pełnym składzie, została przesunięta marszem konnym z rejonu Sierpca, w rejon nadgraniczny Prus Wsch. i stanęła w rejonie Lidzbarka.
D-wo brygady – Lidzbark Warm.
D-wo pułku - Klonowo
Szwad. K.M. – Bryńsk
Pozostałe szwadrony we wsiach sąsiednich.
Tam, po otrzymaniu odcinka do obrony, pułk przystąpił do umocnienia terenu, budowy okopów i innych prac, związanych z obroną.
Do wybuchu wojny tj. 1.IX.39, wszelkie prace umocnieniowe zostały wykonane.
Główne uderzenie Niemców poszło jednak na wschód od Lidzbarka, a więc kilkadziesiąt km. od naszych stanowisk, i zostało skierowane na 20 DP. W głównym kierunku na Mławę.
Mimo bez wątpienia bohaterskiego oporu 20-ej DP, o czym świadczą b. krwawe walki w rejonie Mławy, na skutek ogromnej przewagi Niemców przede wszystkim w uzbrojeniu/czołgi, lotnictwo/, co zresztą jest powszechnie znane, obrona nasza tj.20-ej DP, została przełamana a Mława zajęta.
W tej sytuacji, d-ca brygady gen. W. Anders, wydał w dniu 4.IX.39 rozkaz wycofania brygady na południe, w rejon puszczy Kampinoskiej.
Nasz pułk wycofał się przez Płock, na lewy brzeg Wisły, a następnie skierował się do puszczy Kampinoskiej.
Tam zatrzymaliśmy się 3-4 dni, a następnie przeszliśmy na prawy brzeg Wisły pod Modliłem i skierowaliśmy się na południowy-wschód i przez Nowy Dwór, Jabłonnę, Wawer, doszliśmy w rejon lasów Więzownia, na północny wschód od Warszawy.
W tym rejonie sformowała się grupa kawalerii, którą dowodził gen. Anders, a w skład, której, prócz naszej NBK, już pod dowództwem płk. Żelisławskiego, wchodziła brygada wołyńska pod dowództwem płk. Dypl. Filipowicza, oraz mała część brygady kresowej.
Nie wiem konkretnie, jakie zadanie miała grupa kawalerii w tym rejonie wykonać, ale nasz pułkownik otrzymał rozkaz dokonania rozpoznania, a następnie przeprowadzenia natarcia na wschód, celem zajęcia Kałuszyna.
Działo się to w dniach 13-14-y IX.
Zostałem przydzielony z plutonem KM. do 3-go szwadronu rtm. Śliwińskiego, który wzmocniony 1 działkiem ppanc. i jednym, działonem DAK-u, został wysłany jako straż przednia pułku, w nakazanym kierunku- na Kałuszyn.
Żadnych map tego rejonu nikt z nas nie posiadał. Maszerowaliśmy w/g narysowanego szkicu.
Po pewnym czasie dostaliśmy się pod silny ogień npl-a. Rtm. Sliwiński ominął zagrożony rejon, i poszliśmy dalej na wschód, sądząc, że to ominięcie zagrożonego rejonu, nie spowoduje dużej zmiany nakazanego kierunku.
Po przemaszerowaniu dalszych kilku, względnie kilkunastu km. zatrzymał nas b. silny ogień czołowy, skierowany na nas z lasu oddalonego o jakieś 1-1,5 km,.
Rtm. Sliwiński spieszył część szwadronu, która to część, wraz z plutonem km, działkiem ppanc. i działonem DAK-u, zajęła stanowiska dogodne do obrony.
Po zajęciu stanowisk, rozpoczęliśmy ostrzeliwać npla., którego stanowiska znajdowały się na wizjerze widocznego lasu.
Trwało to kilka godzin, a pułk mimo to nie doszedł do naszych stanowisk. Wysłany przez rtm. Sliwińskiego goniec z meldunkiem do d-cy pułku, również nie wrócił.
W tej sytuacji rtm. Sliwiński sam zadecydował, i wydał rozkaz oderwania się od npla, a następnie wycofania się w kierunku południowym.
Po nocnym przedzieraniu się między oddziałami npla, dołączyliśmy do 25-go pułku Uł., i razem z nim dotarliśmy do lasów w rejonie Baranowa.
W tym też rejonie spotkaliśmy się z naszym pułkiem.
Tu też dowiedzieliśmy się, że omijanie, przez nasza straż przednią, rejonów znajdujących się pod b.silnym ogniem, jak również maszerowanie bez mapy, spowodowało zejście straży przedniej z nakazanej osi marszu, a przez to zerwanie łączności z pułkiem.
Działania te, od Więzowni do dotarcia w rejon Baranowa, miały miejsce w dniach 13-16-y IX..
W rejonie Baranowa, d-ca grupy gen. Anders wydał rozkaz przejścia w rejon Lublin – Rejowiec, gdzie podobno miały się tworzyć – grupować odwody Naczelnego Do-twa.
Dla uniknięcia bombardowań n-pla, opla zasady maszerowaliśmy nocami, a na dzień zapadaliśmy w lasy.
Należy zaznaczyć, że od Wiązowy maszerowaliśmy już bez taborów, które w rejonie Wiązowy zostały przez Niemców rozbite.
Do Rejowca maszerowaliśmy wyjątkowo w dzień, i dlatego zostaliśmy łatwo wykryci przez zwiad lotniczy Niemców.
Przeszliśmy tam trzykrotne b. silne bombardowanie. Jeszcze przed nadleceniem eskadr bombardujących, zdążyliśmy wjechać do lasów, ale na skutek tego, że npl znał dobrze nasze rozmieszczenie, mimo bardzo luźnego rozczłonkowania oddziałów w lasach, ponieśliśmy duże straty, największe DAK, zwłaszcza w koniach.
Tam, w rejonie Rejowca, dowiedzieliśmy się, o przekroczeniu granicy przez wojsko sowieckie. Działo się to w dniach 18-20-y IX.39r.
O ile mi wiadomo, gen. Anders i chyba d-cy pułków, dowiedzieli się wówczas, również o przejściu do Rumunii Rządu i Nacz. D-wa.
W tej sytuacji, tak orientowałem się wtedy i raczej przypuszczałem, gen.Anders postanowił przejść z n/grupą do Rumuni, względnie raczej do Węgier.
Ta druga koncepcja była prawdopodobniejsza, gdyż oddziały sowieckie już opanowały rejony granicy rumuńskiej, natomiast była szansa przejścia pasem, między ustępującymi, na linię demarkacyjną – Bug- San, oddziałami niemieckimi, a nadchodzącymi oddziałami sowieckimi.
Za te sugestie nie biorę odpowiedzialności, gdyż nie byliśmy dokładnie o zamiarach D-cy grupy informowani. Mimo, jak na nasze ówczesne możliwości, dość szybkiego marszu na południe nie zdołaliśmy, jak się później okazało, dojść w porę do granicy.
Było to już po 20-ym września, i sowieci byli na Podkarpaciu wcześniej, niż n/grupa.
Maszerując z rejonu Rejowca na południe, natknęliśmy się na Niemców w rejonie Krasnobrodu. Tam, po walkach, w których brało udział całe zgrupowanie kawalerii, przebiliśmy się, a następnie pomaszerowali dalej na południe w kierunku na Horyniec, Jaworów. Działo się to już 24 albo 25-go IX.
W marszu tym, nasz pułk szedł, jako straż przednia zgrupowania. Do rejonu Krakowiec – Jaworów doszliśmy bez przeszkód. W rejonie Jaworowa, natknęliśmy się na oddział Niemców, który był strażą tylną, wycofujących się na linię demarkacyjna, Niemców.
Pułk uderzył z marszu, zajął wieś, biorąc do niewoli kilkudziesięciu Niemców.
Niemcy przysłali parlamentariuszy, a po rozmowie z nimi, gen. Anders kazał jeńców zwolnić, natomiast oddziały niemieckie, które znajdowały się poza zajętą przez nas wsią, wycofały się na zachód.
Brygada ruszyła dalej na południe.
O świcie dnia następnego, brygada zetknęła się p oraz pierwszy z oddziałami sowieckimi. Doszło do starcia, sowieci wycofali się, ale mieli już pewne rozpoznanie naszych sił.
Brygada ruszyła dalej na południe, ale już pod Władypolem doszło do ponownego starcia z sowietami.
Pułk nasz szedł jako straż przednia, już pod dowództwem mj. Hejnicha, ponieważ tym dniu, gen. Anders odebrał dowództwo pułku pułk. Szweizerowi, podobno za nie wykonanie jakiegoś rozkazu , przez Szweizera.
Spotkanie z sowietami nastąpiło na dość równym terenie, miedzy dwoma wsiami, odległymi od siebie o jakieś 1-2 km.
Pułk nasz spieszał się, zajął stanowiska na skraju wsi, a bolszewicy rozpoczęli ostrzeliwanie naszych stanowisk ze wsi przeciwległej.
Bolszewicy, którzy już mieli pewne rozpoznanie naszych oddziałów, zgrupowali duże oddziały piechoty, z artylerią i czołgami.
Po kilkudziesięciu minutach wzajemnego ostrzeliwania się, ruszyły na nas sowieckie czołgi. Zostały jednak zatrzymane przez b. celny ogień naszych działek ppanc. – kilka czołgów zostało rozbitych.
Brygada znajdowała się w tym momencie w lesie, oddalonym od naszych stanowisk około 1 km na północ.- zachód.
Po pewnym czasie zobaczyliśmy duże oddziały kawalerii sowieckiej, które maszerowały w odległości 1,5 – 2 km, z wyraźnym zamiarem okrążenia naszych stanowisk i całego zgrupowania od zachodu.
Taki meldunek został przekazany do d-wa Brygady.
D-ca brygady gen. Anders zarządził odprawę.
Na odprawie nie byłem, ale o ile dobrze pamiętam, zostały wydane następujące rozkazy:, ponieważ nie ma mowy o przebiciu się przez oddziały sowieckie, b. silnie, dobrze uzbrojone i wypoczęte, należy zaprzestać walki.
Ci oficerowie, podoficerowie i ułani, którzy chcą próbować nadal przedostania się do Węgier, winni zebrać się jak najszybciej w lesie przy d-cy brygady, tam sformować dwie grupy, i każda z nich będzie starała się przedrzeć do granicy inna drogą, unikając, naturalnie o ile możności, zetknięcia się z sowietami.
Nasze oddziały miały zgrupować się w lesie, i po 1-3 godz., miały wyjęć z lasu prowadząc konie za wodze, dla podkreślenia, że nie idą do żadnej akcji, lecz poddają się sowietom.
Po otrzymaniu takiego rozkazu, pułk nasz wycofał się ze stanowisk ogniowych do koniowodnych, koniowodnych następnie do lasu na płn. Zachód, gdzie stały pozostałe oddziały brygady.
Pożegnałem się z ułanami, i wraz z dwoma kapralami rezerwy pojechałem do tego miejsca, gdzie miały się grupować te dwa oddziały, których celem było przedostanie się do granicy Węgier.
Nie wiem, czy zbyt długo byłem z ułanami, czy też zbyt szybko ruszyły te dwa oddziały, w każdym razie nie zastałem na oznaczonym miejscu zbiorki nikogo.
Po pewnym czasie spotkałem kpt.dyp. Bartoszewicza, oficera sztabu brygady, który z dwoma kapralami przyjechał na miejsce zbiórki, również za późno.
W tej sytuacji, postanowiliśmy jednak w 6-ciu, w kierunku południowym, naturalnie jak długo się da, lasami, by nie pokazać się sowietom.
Po kilkudziesięciu minutach jazdy, dotarliśmy do skraju lasu, ale zaraz się okazało, że cały las jest obstawiony i patrolowany przez kawalerię sowiecką.
Postanowiliśmy przeczekać w lesie do wieczora, a następnie, gdy się ściemni próbować wyjechać i dostać się do następnego kompleksu leśnego.
Zamiarem naszym było przedostać się jak najbliżej granicy węgierskiej, wykorzystując w tym celu duże kompleksy leśne, typowe dla Podkarpacia.
Szczęście trochę nam sprzyjało.
Odpoczywając w głębi lasu, doczekaliśmy się w godzinach popołudniowych deszczu, i szybko zapadającego zmroku.
Gdy ściemniło się całkowicie, wyjechaliśmy z lasu i nie napotkawszy na sowietów, dotarliśmy do następnego kompleksu leśnego.
Teraz ruszyliśmy raźniej, gdyż konie nieco wypoczęły, a przy tym czuliśmy się pewniej, rozumiejąc, że sowieci pilnują raczej tego lasu, z którego udało nam się szczęśliwie wydostać, gdzie przecież była zgrupowana cała nasza brygada.
Po 1,5 – 2-ch godzinach jazdy, ujrzeliśmy światła.
Zwolniliśmy i stępem dojechaliśmy do tych świateł. Okazało się, że była to jakaś gajówka z zabudowaniami gospodarczymi.
Jeden z kaprali zsiadł z konia, podszedł cicho pod okno, a po powrocie do nas zameldował, że w izbie znajdują się nasi żołnierze, wśród, których rozpoznał kilku oficerów z 26-go pułku ułanów.
Wówczas wjechaliśmy w podwórze, zsiedli z koni, 3 zostało przy koniach, a w trójkę z kpt. Bartoszewskim i jednym z kaprali udaliśmy się do mieszkania.
Przechodząc przez sień, usłyszeliśmy rozmowę dwóch kobiet prowadzona w języku ukraińskim.
Ponieważ pochodzę z Małopolski Wsch. wychowałem się wśród Ukraińców, ukraińskiem władam jak rodowity Ukrainiec.
Gdy kobiety usłyszały nas wchodzących przeszły na szept, ale mimo to usłyszałem kilka dość charakterystycznych wypowiedzi, które najogólniej biorąc, nie były nam przychylne, by nie powiedzieć wrogie.
Zatrzymałem się przy nich spytałem, co to za miejscowość, kto tu mieszka i kto znajduje się w izbie?
Jedna z kobiet odpowiedziała po ukraińsku, że jest to gajówka, a w izbie jest polskie wojsko.
Spytałem następnie, gdzie jest gajowy, względnie ktoś z mężczyzn?
Otrzymałem dość wykrętną, a z informacji wyczułem, niechętną a nawet wroga odpowiedź, że w tej chwili w domu nie ma nikogo z mężczyzn, a gajowy czy też gospodarz, poszedł z wieczora do sąsiedniej wsi.
Po tym wyjaśnieniu weszliśmy do izby, i tu miła niespodzianka. W izbie znajdowali się oficerowie i podoficerowie i ułani z 26.puł.uł.
Kto był?
Na pewno byli: mj. Hejnich, rtm. Miętus, rtm. Dzirżanowski, por. Dutkiewicz. Wydaje mi się, że prócz w/w byli jeszcze rtm. Sliwiński, por. Cetnarowski.
Oprócz w/w oficerów zawodowych, było kilku oficerów i podoficerów rezerwy i kilku ułanów, łącznie kilkunastu.
Najpierw ogromna radość ze spotkania, potem wyjaśnienia.
Okazało się, że byli w jednym z dwóch oddziałów, sformowanych na rozkaz gen. Andersa, które miały się przedostać do granicy węgierskiej.
Zostali jednak rozbici przez sowietów, pozbyli się koni, i trzymając się obecnym składzie, postanowili przedzierać się dalej pieszo.
Por. Dutkiewicz gorąco namawiał nas, byśmy zostawili konie w gajówce, i szli dalej razem z nimi. Mając stosunkowo dobre konie, i zdając sobie sprawę z konieczności jak najszybszego oddalenia się od rejonów, które sowieci mogli przeszukiwać, po naradzie z kpt. Bartoszewiczem, postanowiliśmy jednak jechać dalej konno.
Było około godz. 20-ej, mieliśmy przed sobą swobodnej stosunkowo jazdy przez kilka godzin nocnych, co w przeliczeniu na km. dawało możność oderwania się od rejonu zagrożonego, o 20-30-u km.
Chodziło przecież o to, by którakolwiek z naszych grup, dostała się do granicy węgierskiej, obojętne czy konno, czy też pozostali – pieszo.
Jak później się okazało, nie udało się to ani mam konno ani pozostałym pieszo.
Po 30 – 40 minutowym wypoczynku w gajowce, postanowiliśmy jechać dalej.
Żegnając się z kolegami, zwróciłem uwagę por. Butkiewiczowi, że siedzą w tej gajówce całkowicie nieubezpieczeni, czego dowodem, nasze wjechanie w podwórze, całkowicie bez ich wiedzy o tym.
Zwróciłem mu również uwagę, że mieszkańcy są Ukraińcami, niepodobna mi się nieobecność mężczyzn, a cała ta sytuacja jest dość niebezpieczna. Poradziłem mu, że jeśli maja zamiar jeszcze trochę odpocząć, to powinien dyskretnie, bez wiedzy znajdujących się w domu kobiet, ubezpieczyć gajówkę czujkami.
Dosiedliśmy koni, i w 6-ciu, pojechali dalej lasem.
Po 1,5 do 2-ch godzin jazdy, zobaczyliśmy oświetlone okna jakiegoś domu.
Zatrzymaliśmy się przy płocie, a ja z jednym kapralem zszedłem z koni i podeślijmy pod okno. Nas mieszkańcy domu nie widzieli, natomiast my stwierdziliśmy obecność dwóch niewiast i jednego mężczyzny.
Przez pojedyncze szyby, usłyszałem, że rozmawiają po polsku.
Wtedy zapukałem, mężczyzna podszedł pod okno, a ja poprosiłem by wyszedł przed dom.
Uczynił to, a gdy nas zobaczył w pełnym umundurowaniu, wyraził ogromne zdziwienie, i nie chciał wprost wierzyć, że udało się nam dostać w ten rejon, a na dodatek jeszcze konno, i w 6-ciu.
Poprosiłem kpt. Bartosiewicza, by zszedł z konia i we trzech weszliśmy wraz z gospodarzem do mieszkania.
Okazało się, że jest on kolonistą, w promieniu paruset metrów mieszka tu jeszcze trzech innych kolonistów, naturalnie Polacy, a on sam jest podoficerem rezerwy, i przed dwoma dniami wrócił do domu po rozbiciu oddziału, w którym służył.
Z takim wyszkolonym żołnierzem rozmowa potoczyła się prosto i rzeczowo. Stwierdził, że jakiś wyjątkowo szczęśliwy przypadek pozwolił nam na dojechanie do tego miejsca, gdyż cała okolica jest już obsadzona przez sowietów, las cały patrolowany przez sowiecka kawalerie, i nie ma mowy o dalszym marszu konno, a nawet i pieszo w mundurach wojska pol.
Po naradzie postanowiliśmy, że konie pozostawimy u niego i jego trzech sąsiadów, przebierzemy się na cywili, trochę odpoczniemy, a rano pójdziemy dalej, już jako uchodźcy, których w tym czasie bardzo dużo wędrowało z zachodu na wschód i odwrotnie.
Tak uczyniliśmy, i następnego dnia rano, przebrani i wyposażeni przez domowników w jedzenie, wyruszyliśmy na południe, tj. w kierunku na Felsztyn, Sambor.
Zamiarem naszym było dostanie się do Sambora, mieliśmy przedzierać się dalej ku granicy, ale już tylko w czasie marszu na południe, w kierunku Felsztyna, umówiliśmy się, że wzajemnie się nie znamy, że zostaliśmy powołani do jednostki w Krakowie, zgłosiliśmy się 2-go września, odebrano nam karty mobilizacyjne i dokumenty osobiste, ale nie zdążono nas umundurować, gdy przyszedł rozkaz ewakuacji. Wyruszyliśmy z Krakowa pieszo, a gdy prowadzący nas dowódca zorientował się, że nie może nas nieuzbrojonych użyć do jakiejkolwiek akcji, postanowił oddział rozwiązać, a nam kazał iść do domu. Tak mieliśmy się tłumaczyć na wypadek zatrzymania nas przez kogokolwiek. Było to tłumaczenie się dość uzasadnione, ponieważ wiedzieliśmy, że podobnych wypadków było dość dużo.
Maszerując w kierunku Felsztyna, mijaliśmy stale grupy ludzi idących z tobołami, i to w różnych kierunkach, co wówczas było typowym obrazem na naszych drogach.
Po 1,5-2 –ch godzinach marszu, zobaczyliśmy odpoczywającą przy szosie grupę osób.
Po dojściu do niej okazało się, że są to nasi koledzy, z którymi poprzedniego wieczora spotkaliśmy się w gajówce.
Byli wszyscy, wszyscy, więc: mj. Hejnich, rotm. Miętus, rtm. Dzierżanowski, por. Dutkiewicz i cała reszta, łącznie kilkunastu.
Ogólna radość z powtórnego spotkania.
Okazało się, że miałem racje, ostrzegając ich w gajówce przed niebezpieczeństwem ze strony Ukraińców, których nastroje i ich samych znałem doskonale.
Por. Dutkiewicz opowiedział mi, że w jakąś godzinę po naszym wyjeździe zostali napadnięci przez uzbrojonych chłopów, na pewno z sąsiedniej wsi, których przyprowadził niewątpliwie sam gajowy.
Na szczęście byli ubezpieczeni, czujki zaalarmowały pozostających w mieszkaniu, wszyscy w porę wybiegli, obrzucili zarośla granatami, i ostrzeliwując się, wycofali w głąb lasu.
Udało się im wycofać, ponieważ zamiast zostać zaskoczonymi, sami zaskoczyli chłopów, którzy nie spodziewali się silnego ognia, i nie wiedząc czy w gajówce nie ma obecnie więcej wojska, zatrzymali się pozwalając naszym odejść. Przedzierali się lasem przez całą noc, doszli do obecnego miejsca mając zamiar iść dalej do St. Sambora. Teraz po powtórnym spotkaniu, postanowiliśmy iść razem.
Ponieważ myśmy byli trochę zmęczeni, a kpt. Bartoszewicz miał otartą nogę, która chciał przewinąć, uradziliśmy z por. Dutkiewiczem, że on poprowadzi pierwszą grupę dyktując raczej wolne tempo marszu, my zaś w 6 – ciu, ruszymy po 10 min. za nimi i maszerując jak najszybciej, postaramy się ich dogonić. Por. Dutkiewicz ruszył faktycznie z pierwszą grupą, my zaś po kilkunastu minutach wyruszyliśmy za nimi.
Po 30-tu min. marszu doszliśmy pod Felsztyn nie dopędziwszy 1-ej grupy, prowadzonej przez pr. Dutkiewicza.
Do miasta nie weszliśmy, tylko mijając je dostaliśmy się na drogę prowadzącą z Felsztyna do St. Sambora.
Dyktowałem teraz dość szybkie tempo marszu, gdyż chciałem koniecznie dojść pierwszą grupą przed Samborem.
Doszliśmy do Sambora, a idących przed nami Kolegów nie dopędziliśmy.
Dlaczego tak się stało dowiedziałem się dopiero po kilku dniach.
W Samborze zostaliśmy zatrzymani przez milicje ukraińską i zaprowadzeni do komisariatu, stąd, po krótkim przesłuchaniu, odprowadzeniu do więzienia.
Rozmieszczono nas po różnych celach.
Siedziałem z ludźmi z Sambora, wśród których, byli przedstawiciele inteligencji polskiej, oraz Ukraińcy z nacjonalistycznych ugrupowań.
Na przesłuchaniach tłumaczyłem się tak, jak uprzednio ustaliliśmy. Jestem zdemobilizowany, nie posiadam dokumentów, bo zostały mi zabrane w jednostce w Krakowie, a obecnie, jestem w drodze do domu tj. do Lwowa.
Siedziałem kilka, czy kilkanaście dni, obecnie już dobrze nie pamiętam. Prawie codziennie byłem przesłuchiwany, i stale powtarzałem te samą bajeczkę.
Ostatecznie wypuścili mnie, z ostrzeżeniem, bym nie próbował iść gdziekolwiek inaczej, lecz tylko do Lwowa.
Przygodnym samochodem ciężarowym dojechałem do Sambora. Tam udałem się na stację kolejową, ponieważ w mieście dowiedziałem się, że ze Lwowem jest już nawiązana komunikacja kolejowa.
Czekając na dworcu na najbliższy pociąg, spotkałem jeszcze kaprala z grupy por. Dutkiewicza.
Od tego kaprala dowiedziałem się, co się stało z całą grupą.
Por. Dutkiewicz, wraz z całą grupą, nie ominął Felsztyna, tak jak myśmy to zrobili, tylko wszedł do miasta. W mieście wszystkich zatrzymano, ponieważ nie byli przebrani, szli w mundurach, tylko bez dystynkcji. Wszystkich oficerów zatrzymano, a następnie odtransportowano samochodem do Lwowa. Tak im powiedziano, że jadą do Lwowa i taka relację przekazał mi spotkany na dworcu w Samborze kapral.
Podoficerów i ułanów zwolniono, i kazano im iść do domów. Jak się dowiedziałem później, już we Lwowie, wszyscy oficerowie zostali wywiezieni do obozów jenieckich głąb Rosji. Ja część okupacji, do 1941 roku przebywałem we Lwowie, zaś od 1942 r. w Warszawie, a po powstaniu, w Krakowie, aż do chwili wyzwolenia i końca wojny.
Zabrze, dnia 15 sierpnia 1971r.
Malawski Zbigniew.
Drogi Włodku,
Od kilku miesięcy, Kol. Jarząbkiewicz, molestuje mnie, bym napisał, krótkie wspomnienia o sporcie w naszym pułku.
Napisałem parę stron z podaniem danych, dotyczących naturalnie tylko tego okresu, w którym służyłem w pułku, tj. okresu lat 1935 – 1938 -9.
Wydaje mi się, że jeśli chodzi o rodzaje, zawodów rozgrywanych stale w Baranowiczach tj, ich uszeregowanie w/g ciężaru gatunkowego, uczestnictwo jeźdźców, czy ekip poszczególnych pułków, oraz osiąganych w tych zawodach wyników przez poszczególne ekipy, jakichś istotnych błędów, raczej nie popełniłem.
Najwięcej napisałem o zawodach PZJ, jako niewątpliwie najpoważniejszych z rozgrywanych na naszym terenie, oraz o zawodach" Świtezi", które moim zdaniem, były drugimi z kolei, po zawodach PZJ, jeśli idzie o ich stopień trudności i wagę, jaką do tych zawodów przywiązywały wszystkie ekipy z poszczególnych pułków, startujących w tych zawodach.
Jeśli chodzi o inne rodzaje sportów, jak szermierka, czy 5-ciobój nowoczesny to tylko krótko o nich wspomniałem, bo chociaż sam startowałem w zawodach szermierczych, w ekipie naszego pułku w roku 1936, która w składzie: ppr. Janaszek Żywień, Malawski, zdobyła wówczas pierwsze miejsce dla naszego pułku, to jednak ogólnie biorąc, zbyt dobrze wyników i osiągnięć w tych sportach, nie pamiętam.
Dokładniej, jak się zorientujesz, opracowałem tylko jeździectwo.
Chciałem podać również składy ekip z poszczególnych lat.
Jeśli idzie o konkurs" Żubra", to składy te podałem raczej prawidłowo, stopnie przy nazwiskach podawałem takie, jak uczestniczący jeźdźcy posiadali w tym okresie, w tych latach, ale jeśli się pomyliłem przy którymś nazwisku, to bądź tak dobry, i skoryguj mój ewentualny błąd.
Nie pamiętam zupełnie składów naszych ekip, startujących w tych latach w zawodach "Militari", jak również osiągniętych przez nas wyników.
Pamiętam, że jeździłeś na „Militari" i Ty, i Tudziński, ja jeździłem na Cytologii, bodajże trzy razy. Jeździłem na niej z całą pewnością, raz w Prużanie, a raz 1939 roku, w Sierpcu, gdy staliśmy w majatkach Krępciów w Gójsku i Podlesiu, ale niestety, dokładnie już nie pamiętam.
Chciałem również podać nazwy koni, na których tym okresie jeździliśmy w poszczególnych zawodach, ale niestety już pamięć zawodzi. Konie, na których sam jeździłem, pamiętam, dla przypomnienia podaję: Bandurka, Bukowina- Dutkiewicza, oraz Cyranka, na tych koniach startowałem w zawodach PZJ, natomiast „ŻUBRA" na Cytologii startowałem w zawodach „Militari", nie pamiętam natomiast zupełnie pozostałych nazw koni, na których jeździli pozostali nasi Koledzy, startujący czy to w zawodach PZJ, czy też w „Żubra", względnie „Militari".
Rtm, Miętus w 1938 roku startował chyba na zachodzie, nie pamiętam zupełnie koni, na których startowali: Tudziński, Cetnarowski, Bordziłowski, jak również tych, na których Ty jechałeś, że ostatni, drugi z tego okresu, Twój rumak, pochodził bodajże po „Bafurze" – ze stadniny naszego pierwszego pierwszego D-cy pułku, puł. Mielżyńskiego, z Iwna?.
Jak widzisz, coś tam trochę jeszcze mi świta, ale to już resztki z tego, co się kiedyś znało na pamięć.
No cóż – latka przeleciały.
Drogi Władziu!
Mam teraz do Ciebie małą prośbę.
O ile napisałem coś nie tak, jak było, to bądź uprzejmy i popraw ewentualne usterki, czy błędy, w tym opracowaniu dla Jarząbkiewicza.
Skoro podjął się wydania tej książki o naszym pułku, która dla nas wszystkich, jak sądzę, będzie miła pamiątką, to niech to wyjdzie jak najlepiej, bez błędów, czy niedokładności, które mogliby kwestionować przyszli jej czytelnicy.
O ile coś poprawisz, czy uzupełnisz, to bądź tak dobry i przyślij mi te uwagi i uzupełnienia, by to, co wyślę od ciebie Jarząbkiewiczowi, nie podlegało jakimkolwiek zastrzeżeniom.
Myślę, że od Siebie też opracujesz pewne dane, tyczące lat wcześniejszych, których ja nie znam, no i w ten sposób, można by otworzyć w przybliżeniu, całą kronikę sportowych osiągnięć naszego pułku!?
Tyle o sprawach sportowych.
Co słychać u Ciebie? Jak dopisuje zdrowie? Czy obecnie, będąc już na stałym odpoczynku, zajmujesz się jakimś sprawami np.o charakterze hobbistycznym? Jakieś np. zbieractwo, ogródek, czy coś podobnego?
Jednak nie było to, jak nasze stare dawne czasy, jak np. zorganizowanie biegu w Szczuczynie przez puł. Szweizera, gdzie zawodnicy jeździli i "z włosem i pod włos", równocześnie, na tym samym torze!
Ty aż płakałeś ze śmiechu- czy pamiętasz ?
Pułk. Szweizer stał wtedy obok nas, i krew go zalewała, że zawodnicy pomylili/nie wszyscy/, ilość okrążeń toru, oraz przejście na zmianę kierunku na pętli toru, co spowodowało cały ten karambol tj. jazdy pod włos i z włosem, przez poszczególnych zawodników, a najlepsze w tym było to, że nikt w końcu nie wiedział, kiedy należy ten bieg skończyć, groziło jeżdżenie ad" usranem mortem".
Nawet nie pamiętam, jak ostatecznie ten bieg zakończono.
Przypominam sobie jedynie, również z tego biegu zdarzenie, że „Zegarowi" pod por. Cegielskim, popularną „Cegłą", inny koń przeciął ścięgno na tylnej nodze. Czy pamiętasz ten sławny bieg, tak „umiejętnie" zorganizowany przez puł. Szweizer?
Albo, a pro po „cegły" sławna ujeżdżalnia kasztana „Bóra", przez Wacka Żywienia, który ujeżdżał tego biednego konika, przy zastosowaniu najlepszych, najlepszych jego pojęciu, pomocy jeździecko – naukowych, tj. przy pomocy oryginalnej cegły.
Jak sobie przypominam, Bór" tak świetnie opanował system ujeżdżania zastosowany przez Wacka, że na pierwszym starcie w PZJ, „wywiózł Wacka z toru przeszkód, w kartofle, no i stąd późniejszy przydomek Wacka „Książe – Pyrski".
Gdybyśmy się spotkali nie tak, jak w Mławie, gdzie praktycznie nie ma zupełnie czasu na wspominki, to przypomniałaby się nam cała masa takich, i podobnych zdarzeń i dykteryjek, no i Jarząbkiewicz mógłby je z powodzeniem wykorzystać, chociażby dla ubarwienia i dodania pewnej dozy dowcipu i wesołości, do tej, przygotowanej przez niego, książki.
Może nawet byłoby wskazane, przekazać mu takich kilka, czy kilkanaście, ciekawszych i weselszych zdarzeń?
Przepraszam, że napisanie tego listu, może trochę chaotycznie, nie z jakąś dyspozycją, względnie może niezbyt czysto, ale piszę zupełnie bez przygotowania, w biurze i prawie na kolanie, w ogromnym pośpiechu, gdyż wyjeżdżam do Warszawy, /za parę godzin./
Również sprawozdanie o sporcie, dla Jarząbkiewicza, pisałem raczej bez specjalnego przygotowanego składu.
Miałem tylko pewne punkty, które na kartce uszeregowałem w pewnej kolejności, a resztę pisałem już raczej tak z głowy, jak mi się to wszystko przypominało.
Traktowałem jednak to sprawozdanie, nie jako jakiś referat, czy tekst do przepisania od razu do druku, lecz tylko, jako skrótów podanie pewnych danych, do dalszego opracowania.
Tyle o sprawach bieżących, bo i tak rozpisałem się jak diabli, i chyba tylko z racji dużej ilości wolnego czasu, będziesz mógł to wszystko z uwagą przeczytać.
Będąc, w ubiegłym roku, kilka razy w Warszawie, spotkałem się z kilkoma kolegami.
Miedzy innymi, widziałem się dwa razy z ppłk. Bartoszewskim,u którego byłem w Grójcu, dojeżdżając do niego z Warki, gdzie byłem dwa tygodnie na kursie.
Widziałem się z Jemiołkiem, który ma dużo znajomych oficerów nie tylko z naszej brygady, ale również i z innych jednostek, a którzy mieszkają obecnie w Warszawie.
Wszyscy ci, z którymi się spotkałem, wytykali mi to, że nie skomunikowałem się z nimi wcześniej, gdy były na tapecie, w rozpatrywaniu, odznaczenia wojenne, przyznawane w reszcie i nam, uczestnikom działań 1939 roku, którzy przecież też mieli jakieś zasługi i wojenne, i ogólnie – okupacyjne, a których do ostatnich lat, nie chciano nam uwzględniać.
Jakoś tak się złożyło, że właśnie w tym okresie /1968-1971/, miałem pewne kłopoty rodzinne, jak choroby żony, choroba, a następnie śmierć matki, zmiana miejsca zamieszkania, tak, że w afekcie właśnie w tym okresie, z nikim nie miałem stałego kontaktu, a praktycznie – żadnego.
Obecnie, namawiają mnie ci Koledzy, bym te sprawy popchnął, no i próbował coś załatwić. Nie wiem czy uda mi się coś jeszcze zrobić.
W obecnej chwili, wniosłem podanie o przyjęcie mnie do ZBOiWID-u, co zostanie załatwione za parę tygodni, tak mi oświadczył mój znajomy, major LWP, który jest przewodniczącym Koła, do którego z racji zamieszkania, będę należał.
Miedzy innymi, właśnie i ten major LWP, zrobił mi wymówki, dlaczego tak długo zwlekałem ze zgłoszeniem się do ZBOWIDU, oraz nie starałem się, o przyznanie mi odszkodowania za 1939 rok.
No cóż, przegapiłem, a teraz, jest chyba jedyna szansa, z racji 30-cia LWP, w którego szeregach jednak nie walczyłem, ale chyba większą szansę, z racji 30- lecie PRL.
Nie wiem, może coś się uda?
Teraz już kończę definitywnie, bo widzę, że kończy mi się już 4-a strona maszynopisu.
Władziu! Jak najserdeczniej Cię pozdrawiam ! Życzę dużo zdrowia i pomyślności.
Pani załączam serdeczne pozdrowienia i nasze „galicyjskie" ucałowanie rączek,
Z.Malawski
Sport w 26.pułku ułanów im.K.Chodkiewicza. – miejsce postoju – Baranowicze.
Opracowanie dla Kol. J.Jarząbkiewicza.
Dwie zasadnicze uwagi wstępne:
- mogą się zdarzyć pewne niedokładności – niestety pamięć już zawodzi.
- opracowanie dotyczy tylko lat – 1935-1939, tj okresu mojej służby w pułku
od promocji do wybuchu wojny.-
Po promocji, a raczej jeszcze przed promocją, miałem możliwość załatwienia sobie przydziału do innego pułku, stacjonującego w Małopolsce Wschodniej, skąd pochodziłem.
To, że zdecydowałem się na służbę w 26.puł. ułanów, spowodowały duże tradycje sportu jeździeckiego tego pułku, oraz wspaniałe możliwości uprawiania jeździectwa w Baranowiczach, na czym mi bardzo zależało.
- Ówczesny d-ca Brygady- gen. Grzmot – Skotnicki, jak również d-ca 26. puł. ułanów Płk. dypl. T. Machalski, byli wielkimi entuzjastami sportu jeździeckiego.
Dzięki ich staraniom, zbudowano w Baranowiczach wspaniałą krytą ujeżdżalnię, umożliwiającą organizowanie konkursów skoków, o najwyższych nawet wymogach tego rodzaju konkursów, oraz przepiękny tor jeździecki, niewątpliwie jeden z najlepszych w Polsce.
Dzięki dobremu zapałowi i b. dobremu wykonaniu, obiektu ten dysponował b. dobrym torem do konkursów skoków, oraz wspaniałym torem do biegów, w trzech ich typowych rodzajach, tj. biegów płaskich, płotów, oraz, przy włączeniu do trasy partii przyległego lasu, crosów, tak ważnych w polskim sporcie jeździeckim, który największe swoje osiągnięcia w skali światowej miał w WKKW, którego najtrudniejszą, a zarazem najważniejszą częścią składową, jest właśnie cross.
Nasz 26. pułk ułanów szczycił się zawsze bardzo dobrymi wynikami w jeździectwie.
Było rzeczą ciekawą, przynajmniej w latach 1935 – 1939, że chociaż 25 pułk ułanów, wchodzący w skład naszej Brygady, miał w swoich szeregach kilku jeźdźców najwyższej klasy, byłych członków kadry narodowej, oraz rtm. Rajcewicza, aktualnego kadrowicza i członka olimpijskiej drużyny z roku 1936, która zdobyła dla barw Polski srebrny medal w WKKW., to jednak we wszystkich poważniejszych konkursach, rozgrywanych w latach 1935-1939, w tym również na zawodach PZJ, stale, rokrocznie rozgrywanych w Baranowiczach, Baranowiczach w skali ogólnokrajowej, tak indywidualnie, jak również zespołowo, jeźdźcy 26. pułku, osiągnęli znacznie lepsze wyniki, niż nasi Koledzy z 25. pułku ułanów, nie mówiąc już o pozostałych pułkach, wchodzących w skład N.B. Kawalerii, których ekipy plasowały się z reguły w dalszej kolejności.
Co wpływało na osiąganie tak dobrych wyników przez jeźdźców 26.pułku ułanów w tym okresie?
Moim zdaniem, zdecydowały o tym następujące czynniki:
1/ Wspaniały klimat, typowo sportowy, jaki panował w tym okresie w naszym pułku.
Wytworzyli ten klimat wielcy entuzjaści i miłośnicy sportu konnego, o których
wspomniałem uprzednio, a mianowicie: mianowicie-ca brygady gen. Grzmot –
Skotnicki, i d-ca pułku pułk. dypl. T. Machalski, a kontynuowali ten klimat ich
następcy, nie mniejsi entuzjaści i miłośnicy tego wspaniałego sportu niż ich
poprzednicy, ale za to na pewno więksi od nich znawcy jeździectwa: w osobach
-d-cy brygady gen. Andersa i d-cy pułku – pułk. dypl. Szweizer L.
2/ Wspaniałe warunki szkoleniowo – treningowe a w tym:
a/ kryta ujeżdżalnia, pozwalająca na prowadzenie szkolenia i treningów w okresie jesienno-zimowym, oraz urządzanie zawodów o najwyższym stopniu trudności,
b/ wspaniały tor jeździecki, jeden z niewielu w Polsce.
c/ dobre tereny w okolicy, pozwalające na wszechstronne przygotowanie koni i jeźdźców.
3/ Posiadanie w pułku kilku b. dobrych koni, typowo konkursowych, oraz kilku koni nadających się do biegów płaskich i płotów.
4/ Zespół dobrych jeźdźców, jeźdźców tym: jak się to wówczas u nas mówiło, kilku ze starszego pokolenia tj. 35-40 lat, kilku trzydziestolatków, oraz kilku z najmłodszych roczników, liczących dopiero po 23-27 lat.
5/ Prowadzenie szkolenia i treningów naszych jeźdźców i koni, przez por. Tudzińskiego, ongiś doskonałego jeźdźca sportowego, a poza tym b. dobrego instruktora.
6/ Wszechstronna znajomość sportu jeździeckiego u d-cy pułku pułk. Szweizer, co umożliwiało mu w raz z por. Tudzińskim, na właściwe dopasowanie tak jeźdźców do koni, jak również koni do jeźdźców, w czasie prowadzenia przez nich, codziennej jazdy obowiązkowej, dla wszystkich oficerów pułku.
Bardzo często, poszczególni oficerowie, wytypowani do takich, czy innych zawodów, dosiadali koni przydzielonych im przez pułkownika Szweizer w porozumieniu z por. Tudzińskim, które to konie były służbowymi końmi innych oficerów, nie startujących w zawodach.
Coś z danych konkretnych, zastrzegam się, może nie całkiem ścisłych, ścisłych, więc do skorygowania przez innych kolegów.
Jakie zawody konne rozgrywano u nas ?
- Najczęstszymi zawodami był wewnętrzny konkurs skoków, urządzany tak w ujeżdżalni krytej, jak również na otwartych torach, dla oficerów czy podoficerów naszego pułku.
Były to konkursy zamknięte, w których brali udział tylko jeźdźcy z naszego pułku, oraz jego goście, jeźdźcy jednostek należących do NBK, a stacjonujące w Baranowiczach. Tj. jeźdźcy DAK-u, szwadron łączności i szwadron pionierów.
- Następnie urządzane rokrocznie zawody konkursów skoków, dla wszystkich stacjonujących jednostek w Baranowiczach, tj. wymienionych w pkt. 1-ym, plus jeźdźcy z pułku artyl. lekkiej i innych, stacjonujących w Baranowiczach.
Zawody otwarte.
- Najważniejszymi i najpoważniejszymi zawodami, jakie rozgrywano w Baranowiczach, były rokrocznie rozgrywane u nas zawody PZJ.
Zawody te trwały zawsze 8 dni, rozpoczynały się w niedzielę konkursem otwarcia, a kończyły po 8-u dniach, w następną niedzielę, konkursem pożegnania.
W czasie trwania tej imprezy, rozgrywano różnego rodzaju zawody, bo i biegi płaskie, płoty, crossy, ale najważniejszymi zawodami były zawsze konkursy skoków, których rozgrywano w czasie trwania zawodów od 6-8-u.
Były to zawody bardzo poważnie liczące się w skali ogólnokrajowej, w których, rok rocznie, uczestniczyli wszyscy aktualnie najlepsi jeźdźcy i konie z całej Polski.
Warto tu zaznaczyć, że właśnie zawody PZJ. Rozgrywane w Baranowiczach w 1936 roku, zostały potraktowane przez PKOL, oraz trenerów grupy olimpijskiej, jako ostatnia eliminacja koni i jeźdźców dla ustalenia składu polskiej ekipy olimpijskiej na Berlin, gdzie ekipa nasza, w konkursie WKKW, zdobyła srebrny medal olimpijski.
Dalej, bardzo poważnymi zawodami, rozgrywającymi jednak w różnych miejscowościach województwa nowogródzkiego, były zawody konkursu skoków tzw. Świtezi", albo inaczej konkurs „Żubra".
Były to zawody zespołowe, a drugą nazwę otrzymały z racji zdobywanej w nich, przez zwycięski zespół, nagrody w postaci pięknej statuetki „Żubra".
- Oraz zawody tzw." Militari" – zawody również zespołowe, rozgrywane w różnych miejscowościach, miejscowościach ramach wyłącznie n/Brygady.
Zawody o charakterze czysto wojskowym-specjalistyczne dla kawalerii.
Jakie osiągnięcia, w w/w rodzajach zawodów, miały ekipy i jeźdźcy indywidualnie, naszego pułku.?
- O zawodach wewnętrznych nie wspominam, gdyż te były rozgrywane jedynie w ramach wewnętrznych i zawsze wygrywał jeden z naszych jeźdźców.
- Zawody garnizonowe – dla wszystkich jeźdźców, ze wszystkich jednostek, stacjonujących w Baranowiczach.
W tych zawodach, z racji posiadania lepszych koni, oraz niewątpliwie lepszych jeźdźców, jeźdźców reguły większość nagród, zdobywali jeźdźcy 26.pułku ułanów.
- Zawody PZJ. Najważniejsze i najtrudniejsze.
W tych zawodach, w latach 1935 – 1938, jeźdźcy n/pułku, osiągali bardzo dobre wyniki, plasując się w wielu różnych konkursach, rozgrywanych w ramach tej imprezy, w czołówce, zajmując b. dobre miejsca, a w tym, również często miejsca pierwsze.
Jak już wspomniałem uprzednio, w zawodach tych, jeźdźcy n/pułku, na przestrzeni lat 1935 – 1938, mieli, ogólnie biorąc najlepsze wyniki, z pośród wszystkich jeźdźców, rekrutujących się z pułków naszej brygady, a uczestniczących w tych zawodach.
Zawody te liczyły się wyjątkowo, ponieważ uczestniczyli w nich, wszyscy aktualnie najlepsi jeźdźcy i konie z całej Polski, a więc i zajęcie czołowego miejsca, względnie wygranie takiego czy innego konkursu, w tej imprezie, było osiągnięciem bardzo poważnym i niełatwym. Startowało rokrocznie około 50-60 jeźdźców i ponad 100 koni.
- Konkurs Świtezi inaczej „Żubra"
Zawody te rozgrywano w ramach brygady, rokrocznie.
Rozgrywano je na zasadach „Pucharu narodów" tj. startowały ekipy, czterech pułków kawalerii, oraz ekipa DAK-u, wchodzących w skład NBK. Były to, jak widać zawody zespołowe.
W każdej ekipie startowało czterech jeźdźców, z których każdy przyjeżdżał tor przeszkód dwukrotnie, jadąc na tym samym koniu.
Jeździec, który maił najwięcej punktów karnych – odpadał, a liczyła się suma punktów karnych trzech pozostałych jeźdźców ekipy, uzyskanych w dwóch nawrotach.
Ekipa, która tych punktów karnych miała najmniej, wygrywała konkurs.
W tym właśnie konkursie, niewątpliwie konkursie b. trudnym, zaznaczyła się w latach 1936-1938, wyraźna supremacja jeźdźców 26.pułk ułanów.
Wystarczy wspomnieć, że w tych latach, ekipa 26-go pułku ułanów, wygrała ten konkurs trzy razy pod rząd, zdobywając tym samym nagrodę „Żubra", która była nagrodą przechodnią, na własność.
Mimo, że w latach 1935 -39, w corocznych składach naszych ekip, nie mieliśmy żadnego jeźdźca o renomie olimpijskiej, żadnego jeźdźca należącego do kadry narodowej jak np. rtm. Rojcewicz, olimpijczyk, aktualny członek kadry narodowej, który rokrocznie jechał w składzie ekipy 25.pułku ułanów, czy znany jeździec rtm. Niechaj, stale jadący w tych zawodach w ekipie 3 puł. st.kon., to jednak konkurs ten w latach 1936-38, wygraliśmy zdecydowanie, stale z wyraźną przewagą.
Było to wynikiem bardzo dobrego zestawienia corocznie ekipy n/pułku, i to tak w odniesieniu do jeźdźców, jak również i koni, dobrego klimatu w ekipie, oraz doskonałego przygotowania i jeźdźców i koni, przez instruktora, por. Tudzińskiego.
Dla przypomnienia podaję nazwiska oficerów, którzy byli członkami ekipy n/pułku, na zawodach „Żubra", rozgrywanych w latach 1936-38.
Skład ekip w poszczególnych latach
rtm. Miętus K, 1936 r. 1937 r.
por. Tudziński por. Tudziński por. Tudziński
por. Cetnarowski por. Cetnarowski
por. Budarkiewicz por. Budarkiewicz por. Budarkiewicz
ppor. Malawski ppor. Malawski ppor. Malawski
por. Bordziłowski
Ekipa z roku 1938 / ostatnie zawody
Rtm. Miętus
Por. Tudziński
Por. Cetnarowski
Ppr. Malawski
Może w poszczególnych latach pomyliłem skład ekip?
Proszę z kimś, pamiętającym tamte czasy, wyjaśnić, i skorygować.
Wydajemy się jednak, że nie zrobiłem tu żadnej pomyłki.
W tych składach, ekipy 26.pułk ułanów, wygrywały „Żubra" trzy razy pod rząd, zdobywając tę nagrodę na własność.
Zaszła konieczność ufundowania nowej statuetki „Żubra", jako nagrody w dalszych latach, ale niestety, tej nowej już nikt nie wygrał, gdyż przed stałym terminem rozgrywania tych zawodów, w roku 1939 wybuchła wojna.
W zawodach „Militari" w latach 1935-1938, pułk nasz nie mógł poszczycić się zbyt dobrymi wynikami.
Nie było jednak w tym winy jeźdźców, jeźdźców spowodował te słabe wyniki, wyjątkowy brak w tym okresie w naszym pułku, dobrych, względnie b. dobrych koni, przydatnych do tego rodzaju zawodów, jakimi, w tym okresie, posiadały inne pułki naszej brygady, i pułki te, zdobywały lepsze miejsca, co wcale nie znaczy, że byliśmy w tych zawodach, bez sukcesów.
Brak było I-ych miejsc.
Prócz dużych osiągnięć w jeździectwie, 26. pułk ułanów, miał bardzo poważne osiągnięcia w dwóch rodzajach sportu, tj. w szermierce i pięcioboju nowoczesnym.
W szermierce, w tych latach, bardzo dobre wyniki mieli: wachm. Rokita, doskonały zawodnik szerm., por. Dutkiewicz, z tym, że por. Dutkiewicz, miał bardzo dobre wyniki w skali DOK. Brześć – w pięcioboju nowoczesnym, do której to konkurencji, wchodziła również szermierka.
O tych sprawach napiszą zapewne inni Koledzy, znający te sprawy i lepiej, i na przestrzeni dłuższego okresu czasu niźli ja, zajmujący się tymi sportami.
Od siebie mogę nadmienić, że rokrocznie rozgrywane były zespołowe zawody szermiercze o mistrzostwo n/Brygady, przy rozgrywaniu, których obowiązywał bardzo chytry i dowcipny regulamin.
Reprezentacja każdego pułku składała się z trzech zawodników, liczyły się walki wszystkich 3-ch zawodników, a wygrywała ekipa, która miała najwięcej wygranych walk, której członkowie odnieśli łącznie, najwięcej zwycięstw.
Ale był istotny warunek w regulaminie, regulaminie mianowicie taki, że każdy członek ekipy z danego roku, mógł być członkiem następnej ekipy, dopiero po trzech latach, od ostatniego startu.
Praktycznie, każdy zawodnik, mógł startować tylko, co cztery lata.
Zmuszało to trenerów do wybierania do ekipy, corocznie nowych zawodników, a tym samym, wyeliminowało opieranie ekipy na kilku i stale tych samych zawodnikach, co z kolei, zmuszało do solidnego trenowania, co najmniej, kilkunastu dobrych zawodników.
Był to sprytny sposób na masowość i ogólnie podniesienie poziomu tej, tak ważnej w wojsku, dyscypliny sportowej.
Tyle, z tego, co jeszcze pamiętam.
Może inni uzupełnia, coś ewentualnie sprostują, może coś dodadzą i w sumie, z różnych opracowań, wyjdzie zapewne dość dokładna całość.
Zabrze, dnia 03.03.1973r. Ślęczka 6/8
Malawski Zbigniew